Opublikowano: 29.07.2015 w Blog

W ubiegły weekend moja Córka Marysia skończyła 4 miesiące. I mało i dużo biorąc pod uwagę to, że pamiętam jak dziś moment, w którym dowiedziałam się, że już jest z nami. Odkąd przyszła na świat, z jednej strony, nic się nic się nie zmieniło, a z drugiej – zmiana to teraz drugie imię naszej Rodziny. Bo wiadomo, że jej potrzeby teraz są w centrum mojej uwagi, że przeorganizowaniu uległ mój „standardowy” plan dnia, że zaczęłam pełnić zupełnie dla mnie nową rolę Mamy. Jej pojawienie się wpłynęło też w niemałym stopniu (na lepsze!) na moją relację z Mężem. To są niektóre z tych widocznych, mniejszych lub większych zmian, ale jest też sporo takich, które cały czas odkrywam w sobie – w moim sposobie patrzenia na świat, przeżywania, reagowania. Marysia wielu rzeczy już mnie do tej pory nauczyła, o wielu mi przypomniała, sporo we mnie ożywiła jej obecność. Co mam na myśli?

No chociażby to, że liczy się tak naprawdę dziś, ten moment, który trwa. Tylko „tu i teraz” ona jest malutka, uśmiecha się do mnie, przytula do mojej piersi. Życie naprawdę jest krótkie, wszystko trwa tylko przez chwilę, w której warto być w pełni obecną.

Wdzięczność za to, że mam Ją i moją Rodzinę, wspaniałych ludzi wokół siebie, że robię w życiu coś, co jest moją pasją. Wdzięczność za życie moje i moich Bliskich, za piękny świat wokół, za to wszystko, co zostało mi dane. Nawet za trudne chwile i doświadczenia, które zawsze są po coś.

Cierpliwość, bo gdy długo płacze albo wciąż „wisi” na maminej piersi, bez tej cnoty chyba już dawno bym zwariowała. ;) Uzbroiłam się też w cierpliwość, jeśli chodzi o realizację moich marzeń i pragnień, bo nie na wszystkie z nich jest teraz dobry czas. A, jakby nie było, jedno z moich największych marzeń ostatnich lat, teraz słodko sobie gaworzy w swoim łóżeczku.

Zarządzanie czasem i planowanie – czas jest teraz zasobem, który mocno mi się uszczuplił, a co za tym idzie…nauczyłam się lepiej nim zarządzać. Moje plany opierają się, w jeszcze większym stopniu niż kiedyś, na bieżących priorytetach. Każdego dnia zadaję sobie pytania, czy to, co zamierzam zrobić jest ważne i dlaczego to ma znaczenie. Jeśli nie widzę sensu w moich działaniach albo niewiele one wnoszą – porzucam je bez wyrzutów sumienia.

Co wiąże się z punktem wyżej – elastyczność w podejściu do moich planów, celów, potrzeb, bo okoliczności się zmieniają, bo priorytety ulegają zmianie, bo coś innego wydaje się być ważniejsze. I łatwiejsze dostosowywanie się do sytuacji, bo np. jak nie mogę w ciągu dnia wyjść sama na rolki, a bardzo tego chcę, to biorę Maryśkę do wózka i jeździmy razem.

Mniej, nie znaczy gorzej – wyzwoliłam się na dobre z kultu ilości i produktywności. Nie ilość, a jakość ma znaczenie i to w każdej dziedzinie: codziennych domowych obowiązków, wypowiadanych, czy napisanych słów, relacji z ludźmi. Wolę zrobić mniej, ale lepiej, głębiej, pełniej.

Równowaga między być a działać – nie przeciwstawiam sobie tych dwóch wartości, ale w każdym działaniu staram się aktywnie uczestniczyć, być uważną i obecną, doświadczać w pełni tego, w czym aktualnie jestem, choćby to było jedzenie śniadania, czy wywieszanie prania.

Zgoda na to, co jest, wszak na tak mało rzeczy w życiu naprawdę mamy wpływ i nieraz o wiele lepiej niż „kopać się z koniem”, jest po prostu zwyczajnie przyjąć, zaakceptować to, co nam się wydarza. To samo tyczy się samej siebie i innych ludzi – wielu swoich cech nie możemy, a nawet nie powinnyśmy zmieniać, a już na pewno naszą rolą nie jest zmienianie innych (zwłaszcza naszych partnerów).

Nie wspomnę już o takich kwestiach, jak:
- szczególna wrażliwość na dźwięki (płacz swojego dziecka jestem w stanie zidentyfikować nawet w zatłoczonym hipermarkecie, gdzie nie tylko moja Córka wydaje z siebie okrzyki niezadowolenia),

- umiejętność wybierania, co tak naprawdę jest potrzebne i co warto kupić, a przy tak przeładowanym rynku niemowlęcych i dziecięcych towarów, to bywa nieraz nie lada wyzwaniem,

- stale rozwijająca się umiejętność robienia kilku rzeczy naraz (choć wiem, że w wielu obszarach multitasking nie jest dobry), ale kto powiedział, że nie można w jednym momencie karmić dziecka, odpisywać na maile i słuchać muzyki?

- no i moje powiększone, i co raz bardziej wyrzeźbione bicepsy, od noszenia mojej już 7-kilogramowej pociechy – efekt osiągnięty nawet bez godziny spędzonej na siłowni. :)

Z radością stwierdzam, że to przecież dopiero początek mojego wspólnego życia z Marysią. Ilu rzeczy jeszcze mnie nauczy, ile we mnie zmieni, o ilu mi przypomni? Oj, na pewno będzie tego niemało. Będzie się działo!